Proza ludowa jest ściśle związana z historią, choć pojmowaną w specyficzny sposób – przez
pryzmat danej społeczności. Tak też opowieści o Brzeziu są w pewnym stopniu odbiciem dziejów
wsi. Próbują odpowiadać na pytania o miejsca, osoby czy wydarzenia. W swym codziennym życiu
brzezianie operują wieloma nazwami, których etymologii nie znają. Związane są one z konkretnymi miejscami, których nie znajdziemy na współczesnych mapach.
Istnieją w Brzeziu dwa takie miejsca szczególne: Sosienka i Lipki.
Pierwszym jest Sosienka – wzgórze tak usytuowane, że widoczne ze wszystkich stron. Jak wynika ze starych map, stanowiło kiedyś centrum wsi. Od zawsze rosła tam samotna sosna, nikt nie wie, kto ją posadził i kiedy. Nazwa Sosienka odnosi się nie tylko do drzewa, ale do całej okolicy, a forma „sosienka”, a nie jak dziś powiedzielibyśmy „sosenka” utrwaliła się na przestrzeni wieków
i funkcjonuje do dziś.
Drugim miejscem są Lipki. Etymologia nazwy podobna jest do nazwy Sosienka,
również pochodzi od drzew rosnących na wzgórzu. Rosło tam zawsze siedem lip. Legenda głosi,
że zostały posadzone na cześć króla Jana III Sobieskiego, który przemierzał nasze tereny w drodze
pod Wiedeń. Miejsce to od zawsze związane było z kultem Maryi. Już w czasie II wojny światowej
wisiał tam obraz przedstawiający wizerunek Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, który w latach
pięćdziesiątych zniknął. Uroczyście powrócił na Lipki w 1998 roku w ramach obchodów
775-lecia Brzezia.
Te dwa punkty: Sosienka, która z czasem stała się herbem Brzezia i Lipki odgrywały
w życiu mieszkańców rolę szczególną. Z miejscami tymi wiążą się liczne podania i wierzenia, które
w jakiś sposób mogą tłumaczyć ów emocjonalny stosunek do nich mieszkańców.
Legenda o Sosience
Dawno, dawno temu, nie wiadomo dokładnie, kiedy to było, bo nawet pradziadowie najstarszych mieszkańców nie pamiętają, na wzgórzu w Brzeziu wznosił się zamek. Wokół niego rozciągały się ogromne, zielone i urodzajne pola należące do jego właścicieli, którymi byli bardzo bogaci ludzie. Wiedli oni życie sielankowe i beztroskie wypełnione nieustającymi ucztami, zabawami i łowami. W zamku urządzano huczne bale, a przechodzący opodal mieszkańcy Brzezia słyszeli rozbrzmiewającą głośną muzykę.
Niedaleko zamku, każdego roku w maju, w dniu św. Urbana, pośród pól pańskich przechodziła procesja, podczas której lud modlił się o urodzaje. Procesja ta była dla mieszkańców wsi niecodziennym
i zawsze bardzo wyczekiwanym wydarzeniem religijnym, ponieważ niesiono w niej Najświętszy Sakrament.
Z tego też powodu podczas procesji zachowywano się szczególnie pobożnie, by z należnym szacunkiem oddawać hołd patronującemu procesji Bogu. Jedynie w zamku nie ustawała w tym czasie zabawa. Nikt z jego mieszkańców nie uczestniczył w procesji, a co gorsze, nie zaprzestawano ucztowania i zabawy nawet w czasie, gdy procesja przechodziła pod jego murami. Brzezianie oburzali się na takie zachowanie i nawet ksiądz prosił o jego zmianę, przestrzegając przed karą boską. Prośby jednak na nic się zdały. Co roku sytuacja się powtarzała. Nie podziałały nawet uderzające w zamek pioruny, które uważano za ostrzeżenie
zsyłane przez samego Boga – zabawa na pańskim dworze nie ustawała.
Pewnego roku, gdy tradycyjnie procesja przechodziła nieopodal zamku, usłyszano przerażający huk. Spoglądający w tamtą stronę ludzie widzieli, jak piękny zamek zapada się pod ziemię. Po chwili na wzgórzu nie zostało po nim nawet śladu, a w miejscu, gdzie stał, pojawiła się
samotna sosna.
O trzech królewnach
Przed wiekami na jednym z brzeskich wzgórz wznosił się piękny zamek. Mieszkały tam trzy
przecudnej urody królewny. Dwie starsze uwielbiały wydawać huczne przyjęcia, zapraszać gości
i bawić się, często do białego rana. Najmłodsza zaś żyła inaczej. Stroniła od zabaw, które
urządzały siostry, wolała spokój i ciszę. Wyróżniała się także skromnością i wielką pobożnością,
żyła zgodnie z przykazaniami bożymi. Jej siostry zaś za nic miały powszechnie przyjęte nakazy
i zakazy.
Pewnego razu, a był to dzień, kiedy kościół zabraniał urządzania zabaw, we dworze
rozbrzmiewała wesoła muzyka. Królewny, nie zważając na nic, urządziły przyjęcie. Pobożna
siostra napominała je, próbowała przekonać, że ich postępowanie jest złe, ale te nie chciały jej
słuchać, a wręcz ją wyśmiewały.
Gdy dzień chylił się ku wieczorowi, usłyszano w całym Brzeziu straszliwy huk – zamek pięknych panien zapadł się pod ziemię. Mieszkańcy pobiegli zobaczyć, co się stało, ale po
budowli nie było już śladu. W miejscu, gdzie stała, pozostały tylko trzy młode sosny, które
mieszkańcy od razu uznali za przemienione królewny. Po jakimś czasie ludzie stwierdzili,
że drzewa te nikomu i niczemu nie służą, więc postanowili je ściąć. Ścięto dwie, lecz gdy chciano
powalić trzecią, zaczęła zeń płynąć krew, a drwale mieli usłyszeć głos:„ nie sadziłeś,
nie wyrywaj”. Przestraszyli się wtedy bardzo i sosnę pozostawili na miejscu, gdzie samotna stoi
na wzgórzu do dnia dzisiejszego.
Legenda o Lipkach
Zdarzyło się to w dawnych czasach, kiedy na najwyższym wzgórzu Brzezia wznosił się klasztor. Mieszkało w nim siedem panien. Żyły tam beztrosko i mało pobożnie. Były młode, piękne i bardziej interesowała je zabawa niż modlitwa. Wielokrotnie ostrzegano je przed karą, jaka może je spotkać za takie życie, ale one niewiele się tym przejmowały, nadal życie upływało im na rozrywkach i zabawie.
Pewnego razu, a był to Wielki Piątek, panny zamiast pościć i modlić się, urządziły huczną zabawę. W tym właśnie dniu klasztor zapadł się pod ziemię. Była to zapowiedziana wcześniej kara za bezbożne życie. W miejscu klasztoru wyrosło siedem lip, które do dnia dzisiejszego przypominają ludziom o tamtych czasach.
Skarb na Lipkach
Jest taka góra w Brzeziu, na której rośnie siedem lip. Ludzie mawiali, że jest tam zakopany przez zbójników
drogocenny skarb, który odnaleźć można tylko w Wielki Piątek, ponieważ wtedy pieniądze „gorały”, czyli paliły się i można był dostrzec bijący od nich blask. Skarb ten kusił wielu, którzy w łatwy sposób chcieli się wzbogacić. Pokusie uległ również młody mężczyzna, który wraz ze swym małym synkiem w Wielki Piątek udał się na Lipki. W trakcie poszukiwań skarbu mężczyzna spostrzegł, że chłopczyk gdzieś zaginął. Ojciec cały dzień i całą noc bezskutecznie szukał swojego dziecka. Wyczerpany i zrozpaczony wrócił rankiem do domu. Przez następne dni również trwały poszukiwania, w które włączyła się cała wieś, ale i one na nic się zdały. Chłopiec przepadł bez śladu.
Minął rok. Ten sam mężczyzna, znowu w Wielki Piątek, wyruszył na Lipki w poszukiwaniu skarbu. Jakież ogarnęło go zdziwienie, gdy nagle, w tym samym miejscu, gdzie widział swoje dziecko przed rokiem po raz ostatni, jakby spod ziemi wyłonił się jego zaginiony synek. Radości nie było końca. Szczęśliwy wrócił ze swoim skarbem do domu. Nigdy więcej nie poszedł
na wzgórze po nieuczciwe pieniądze, gdyż zrozumiał, że to, co mu się przydarzyło, miało być dla
niego i innych nauką oraz ostrzeżeniem.
O tym, jak król Sobieski posadził lipy w Brzeziu
Było to ponad 300 lat temu. Władał wtedy naszym krajem król, którego wszyscy wspominają
jako dobrego, sprawiedliwego i dzielnego władcę. Toczył on wraz ze swym wojskiem wiele bitew,
by utrzymać królestwo i zapewnić bezpieczeństwo swoim poddanym. W pamięci ludzi najbardziej utkwiła wyprawa tego monarchy pod Wiedeń. By dotrzeć tam, król przemierzył niemal cały kraj. W trakcie przemarszu zatrzymał się na zamku piastowskim w Raciborzu, nie ominął również brzeskiej karczmy Lukasa. Pobyt ten wspominał nieraz, ponieważ Lukas przyjął go najserdeczniej jak potrafił. Król, chcąc odwdzięczyć się za gościnność, postanowił na pamiątkę pobytu w Brzeziu posadzić drzewa. Robił to już wcześniej na szlaku swej wędrówki, zwłaszcza w miejscach, które sobie upodobał. Chcąc, by widoczne były w całej okolicy, wybrał najwyższe wniesienie w Brzeziu i tam posadził siedem lip. Miejsce to do dziś nosi nazwę Lipki i upamiętnia owo wydarzenie, a król, o którym mowa, to nikt inny jak Jan III Sobieski.