13 grudnia 1993
Kochana Siostro
„(…) jaki wspaniały prezent świąteczny mi sprawiłaś tym „Brzeskim Parafianinem”.
Cieszyłem się tym jak dziecko. Cały Boży dzień spędziłem przeglądając te numery, studiując pilnie zdjęcie po zdjęciu, czytając o naszej historii, kolorując mapę, by wszystko było wyraźniej, przeżywając raz jeszcze całe moje dzieciństwo. No i zaszczyt dla mnie widzenia się tam w druku. Nie myśl, że żartuję. Co mi tam Londyn, Paryż czy Warszawa, to są tylko monstrualne dziury, pełne pozłacanej nędzy, kanciarzy i błaznów, uczuciowe pustynie przepisywane przez podmuchy przelotnych trendów i mód. Najwartościowsze życie każdego kraju rozwija się po jego wioskach i prowincjonalnych miastach. Tak jest tu, tak we Francji, w Polsce i wszędzie. Dlatego być witanym, i rozumianym. We własnej kolebce, to naprawdę jest coś. Przynajmniej dla poety. (…)
Dając Nr 6 Parafianina jako pierwszy w paczce, naprawdę nie mogłaś lepiej uczynić. Aż mnie zatkało widząc na okładce to, co przez 50 lat było samym centrum świata dla mnie, moim sanktum najświętszym, z którego brałem moją iskrę do twórczości zapalną: szkoła, kościół, stary cmentarz i niewidoczny tu klasztor, w którym przez tyle lat byłem ministrantem. Ciekawe czy jeszcze chowają na tym cmentarzu, bo tam właśnie chciałbym spocząć: gdzie moi rodzice, siostry Lazaria i Dulcissima i różni wspaniali ludzie, którzy nam dawali cukierki i klapsy. Nasz stary kościół, o którym tyle w dzieciństwie nasłuchałem, widzę tu po raz pierwszy i czytam jego historię. Nie ma co, mamy być z czego dumni, gdziekolwiek jesteśmy na świecie. (…)
Mapa topograficzna Brzezia jest dla mnie, jak się rzekło, bezcenna. Chociaż po prawdzie mam ją i tak wyrytą w pamięci i wymierzoną dokładnie moimi młodymi nogami. Parę szczegółów jest dla mnie nowością. Np. Żwirownia i kolej do Markowie. Zawsze zastanawiałem się jak ją przedłużono, a teraz widzę. Tam biegła przecież ta klajnbana (z Gliwic?), którą przywożono m.in. węgiel dla Siemensa – w tą straszną zimę 1939/40, gdyśmy z Kazikiem jeździli z wózkiem do Lukasyny, po oś w śniegu, zgarniając przy wagonach pył węglowy, zbierając okruchy i pchając to potem po ciemku do domu, by Mama miała czym ugotować nam strawę. Węgla na zimę nie dostarczano nam bowiem w tym roku, inwazja niemiecka temu przeszkodziła, a Tato nasz gdzieś przepadł na świecie. Ciężkie to były czasy dla naszej Mamy.
W całości biorąc, pomysł Parafianina całkiem mnie zachwycił. To akurat rzecz, która może coś zdziałać w postkomunistycznej próżni, bo odwołuje się do spraw lokalnych, drogi każdemu sercu, uświęconych przez dzieje, działa ponad głowami „mędrców” w urzędach i redakcjach stołecznych. Każda wieś, każde miasteczko w Polsce powinno zdobyć się na coś podobnego i walczyć o swoją indywidualną duszę i twarz. Telewizja satelitarna, którą, widzę, już macie włącza was teraz do tzw. Wsi globalnej, która jest wszystkim i niczym i wszystko w nic próbuje obrócić (…).
Mógłbym się całkiem utopić w Parafianinie i pewnie byś nie zobaczyła tego listu przed Świętami (…)”
21 stycznia 1994
Kochana Siostro
„(…) Ojciec św. sam jest subtelnym poetą i poznałem już Jego wiersze w Londynie zanim ujawnił się poetycko w kraju jako Karol Wojtyła. On też musiał znać niektóre z moich – np. ’’Twój uśmiech”, przedrukowany w numerze 3 Parafianina – i moje przekłady na jęz. angielski Miłosza i różnych krajowych poetów. Posyłano Mu wtedy m. in. Polish Poetry Supplement, który tu redagowałem. Bardzo Go te sprawy wtedy interesowały, ale teraz ma miliard owieczek do pilnowania i jeśli kiedy pamięta tamte czasy i ludzi, to tylko tak, jak ja moje dzieciństwo. W cudownej mgle jakieś między niewinnością a wiedzą. (…)
Miałem Jego błogosławieństwo, gdy był jeszcze kardynałem w Krakowie, za opracowanie typograficzne „Słowa na pustyni”, antologii poezji kapłańskiej wydanej w Londynie, do której napisał nam piękny wstęp. Był to rok 1971. Było to zbiorowe błogosławieństwo dla kilku osób, zaś oryginał ponoć jest w Wiedniu.”
7 lutego 1996
Szanowna i Droga Pani Małgorzato
„(…) Zawsze wyczekuję Brzeskiego Parafianina i słyszę, że ostatni numer jest już w drodze do mnie. Może zobaczy Pani kiedyś, jakie to da wyniki, również dla Brzezia. Oby mi tylko starczyło zdrowia – tj. oczu.
Łucja mówiła mi o procesach beatyfikacyjnych dla siostry Dulcissimy, a ja o Niej pisałem. To o siostrze Dulcissimie jest do Pani dyspozycji, tyle, że będzie to wyrwane z większej całości. Nie rozstanę się z tymi siedmioma rozdziałami aż rzecz skończę, albo śmierć mnie tam zatrzyma. Taka jest moja warsztatowa metoda, od której nigdy nie odstępuję. (…)”
„Moje lewe, dziś widzące, i kiedyś wspaniałe oko jest darem od siostry Dulcissimy z naszego nowicjatu Marianek. Ja wzrok odzyskałem, a ona oślepła zupełnie – prawie w tym samym czasie. Lekarze przyjeżdżali i odjeżdżali, kiwając głową, pełni wyrazów współczucia dla Matki. Ona nie. Ona zatroskana modliła się o wzrok dla mnie, mówiła Matce, że odda mi Jej własne oczy, albo choć jedne. Myślałem, że to może Ona mnie tuli, bo ten sztywny, krochmalony kołnierz, ten krucyfiks, to dłoń tak delikatna na moich włosach, albo na policzku. Cokolwiek się stało, stało się. Pewnego dnia ja świat widziałem, a Ona już nie. Lekarz, gdy przyjechał, oświadczył Matce, że to cud.”
Takie słowa zawarł Jan Darowski w książce „Unsere”; przekazane zostały jako jedno ze świadectw w toczącym się procesie beatyfikacyjnym Sługi Bożej S. M. Dulcissimy.
Czytaj całe wydanie: NR 33/1998 (ROK VI, NR 1) BRZESKI PARAFIANIN z dnia 25 lutego 1998